Home

Gwoli wstępu...

Bardzo mnie zdziwiło, gdy kolega – pomagający mi w uruchomieniu strony internetowej – na wieść, że blog nosić będzie tytuł, „Szperacz”, zapytał: a co to znaczy? Spojrzałem na niego szukając w jego minie i oczach oznak kpiny, ale nic takiego nie dostrzegłem. Pytał poważnie i bez podtekstów. No tak, Władimir to przecież Ukrainiec urodzony pewnie gdzieś w końcówce istnienia Socjalistycznej Republiki Ukrainy. W Polsce od kilku lat, to ma prawo nie wiedzieć, co słowo –
szperacz – oznacza czy określa. W Wikipedii, do której odesłałem go po nauki, znalazł: „Szperacz – rodzaj lampy elektrycznej, reflektora instalowanego niekiedy w samochodach terenowych (także w samochodach pożarniczych, ratowniczych, wojskowych lub policyjnych), którego konstrukcja pozwala na obracanie go w pewnym zakresie – w lewo i w
prawo oraz w górę i w dół – tak, by możliwe było skierowanie snopa
światła w żądanym kierunku wokół pojazdu…”. To prawda, ale nie dla
tego znaczenia wybrałem to słowo na tytuł bloga. W internetowej encyklopedii, na temat szperacza, nic więcej nie znalazłem. W dużej, papierowej wersji encyklopedii PWN z 1976 roku, którą trzymam w domu („za skarby świata” jej nie oddam!!!), nie ma ani słowa na temat szperacza, nawet tego na samochodzie czy łodzi podwodnej. Jest natomiast w encyklopedii powszechnej języka polskiego redagowanej przez zespół Pana Profesora Witolda Doroszewskiego, wydanej przez PWN, w której znalazłem aż cztery określenia: 1. pot. «ten, kto lubi szperać, zwłaszcza w bibliotekach lub archiwach»; 2. środ. «żołnierz z patrolu stanowiącego ubezpieczenie kolumny w marszu»;  3. pot. «ruchomy reflektor, który oświetla coraz to inne miejsca w terenie»; 4. łow. «pies myśliwski używany do tropienia zwierzyny»”. I tu, wskazując palcem na punkt pierwszy, wyjaśniłem Władimirowi: widzisz, będę szperał w przeróżnych informacjach i wyszukiwał ciekawszych wiadomości, którymi będę dzielił się z innymi. A skąd przyszło ci do głowy, że ci inni chcą wiedzieć, co ciebie zainteresowało bądź nie
zainteresowało i będą czytali twoje wypociny? Wołodia, jak na speca od Internetu, budowy stron, naprawy kompów i innego szajsu, jesteś 

wyjątkowo tępy.

Wcale nie obchodzi mnie to, czy oni – ci inni – będą chcieli czytać, co piszę. Będę pisał dla siebie, wyłącznie, ale nie będę tego ukrywał przed innymi. Kto będzie chciał, niech czyta na własne ryzyko, i niechaj nawet komentuje. Kiedyś, gdy jeszcze wolność słowa i myśli nie były spętane ograniczeniami, które mamy dziś, wtedy właśnie, przeglądając wszelkie artykuły publikowane w Internecie można było je komentować. Komentarz ukazywał się natychmiast pod danym artykułem. Tak było, ale się skończyło, bo rządzące Europą lewactwo uznało, że cenzura w formie, jaką wymyślił mega morderca Lenin, to było coś dobrego, coś czego miliony „proletariuszy wszystkich krajów” z utęsknieniem oczekiwało, wróciło do niej i od tamtej pory, rok po roku, krok po kroku uszczęśliwia nas ograniczeniami, jakimi i Goebbels by się nie powstydził czy też Bierut lub Gomułka. Ja, gdy można było mówić już, co się chce i gdzie się chce, bez przerwy komentowałem różne wieści, karciłem kłamstwa, znęcałem się nad debilizmami kraszonymi półprawdami a zwłaszcza z lubością mieszałem z błotem polityków, którzy niewiele mieli wspólnego z kulturalnymi, wykształconymi ludźmi. Ich pasja w tworzeniu alternatywnej rzeczywistości budziła moje uzasadnione obrzydzenie i oburzenie, czego dawałem upust w tychże właśnie komentarzach. Do dziś uważam, że właśnie te moje komentarze były kroplą, która zdecydowała, że cierpliwość lewaków się wyczerpała i zamknęli mi możliwość dalszego ich opluwania. Właśnie dlatego teraz zakładam bloga, w którym będę pisał o tym, co mnie wkurza, cieszy, martwi, napawa optymizmem a nade wszystko, będę pisał od siebie i dla siebie, nie broniąc przy tym innym, by też to czytali i jeśli taka łaska, łajali mnie, jak ja ich. I na początek wyjaśnień, to wystarczy, Władimir, a teraz polej, bo mi w pysku zaschło… I na koniec wstępu podkreślę, by wkurzyć już teraz, na początku, tych, którzy „mnie będą czytali”: pisał będę, kiedy to ja będę chciał, i o tym, co ja będę uważał za słuszne. Wszystko to pod słynnym i celnym dla mnie zawołaniem: „Jam nie z soli ani z roli, jeno z tego, co mnie boli…”

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top